Na szczęście nie wiadomo.

Czas czytania: 3 min

Ciekawość w niepewności – jak żyć bez klucza odpowiedzi

Czasami mam takie fantazje. Wyobrażam sobie, że życie to po prostu test wielokrotnego wyboru. Masz przed sobą arkusz, pytanie i cztery możliwe odpowiedzi. A, B, C albo D. Jedna z nich jest właściwa. Wybierasz, oddajesz kartkę, ktoś to sprawdza, stawia ocenę, i już wiesz na czym stoisz. Bez stresu, bez nadinterpretacji, bez odpowiedzialności.

Brzmi kusząco, prawda? Przynajmniej w porównaniu z rzeczywistością, w której codziennie próbujemy podejmować decyzje, nie mając pojęcia, czy robimy dobrze. Czy to był właściwy kierunek studiów? Czy to „ta osoba”? Czy warto było zmienić pracę, miasto, siebie?

Problem w tym, że życie nie przypomina testu. Nikt nie wręcza ci arkusza z pytaniami. Bardziej przypomina sztukę – nieprzewidywalną, intymną, bez wzoru. Może obraz. Może rzeźbę. Może coś, co na początku w ogóle nie wygląda jak coś. I właśnie dlatego bywa tak trudne.

Zamiast klucza – pędzel

Wyobraź sobie, że dostajesz płótno. Czyste, duże, całkowicie białe. Nikt nie daje ci szkicu, nie mówi, czego się spodziewać. Dostajesz tylko pędzel i trochę farby. I sugestię: rób swoje.

Brzmi pięknie, ale po chwili przychodzi strach. Co, jeśli wybiorę zły kolor? Co, jeśli zacznę nie tam, gdzie trzeba? Co, jeśli inni malują lepiej, pewniej, „z sensem”, a ja tylko coś psuję?

Ale przecież w sztuce nie chodzi o to, żeby się nie pomylić. Sztuka to nie tabela, którą trzeba dobrze wypełnić. To proces – czasem piękny, czasem chaotyczny, czasem absolutnie niezrozumiały. Czasem tworzysz coś, co cię zaskakuje. Czasem – coś, czego się wstydzisz. Ale wszystko staje się częścią tego, kim jesteś.

Szkoła nas tego nie nauczyła. Szkoła kazała szukać jedynej dobrej odpowiedzi. I wielu z nas nie potrafi się z tego schematu wyzwolić. Próbujemy „dobrze żyć”, jakby ktoś kiedyś miał nam wystawić ocenę.

Ale życie nie jest sprawdzianem. Nie ma punktów, nie ma czerwonych długopisów, nie ma poprawkowych terminów. Nie ma ostatecznej księgi życia, w której sprawdzisz, czy zdałeś.  Jest tylko to, co tworzysz. To, co ryzykujesz. To, co zostaje.

Skoro nie ma odpowiedzi, to czy można się pomylić?

Przerażające może być  w tym wszystkim, że nikt nie zna poprawnych odpowiedzi. Nie tylko ty. Nikt. Nawet ci, którzy sprawiają wrażenie, że mają wszystko poukładane. Nawet ci, którzy dają ci rady z tonem niepodważalnej pewności.

Każdy z nas siedzi przed własnym płótnem. Każdy z nas czasem zamalowuje poprzednie warstwy, czasem zbyt długo patrzy na biel i nie wie, od czego zacząć. To nie jest słabość- to normalne.

Ale skoro nikt nie wie, co jest „poprawne”, to żaden wybór nie może być oczywistym błędem. Każdy z nich coś odsłania, każdy coś wnosi, każdy – nawet ten, który potem zamalujesz – był potrzebny, by dotrzeć do miejsca, w którym jesteś.

I w tym jest ulga. Głęboka, cicha ulga. Bo jeśli nie ma klucza odpowiedzi, to może wcale nie trzeba się tak strasznie bać. Nikt nie zna poprawnych odpowiedzi. Nikt. Nie ma odpowiedzi nie ma błędów. I może tutaj zacznie się sztuka…

Zamiast przerażenia: „Nie wiem, co będzie dalej!”
Może ciekawość: „Wow, co będzie dalej?”

Na szczęście… nie wiadomo.

Michał Szadkowski – O mnie, Jeśli Ci się spodobało, będzie mi miło jak skomentujesz lub udostępnisz:)

Share

Róże, kolce i zwycięska cywilizacja.

Czas czytania: 2 min

Róże, kolce i zwycięska cywilizacja.

W odległym i tajemniczym zakątku świata istniało niezwykłe plemię Róż. Od niepamiętnych czasów żyły one w spokoju i harmonii we własnym królestwie kwiatów. Każda z nich posiadała wyjątkową cechę – ostre kolce, które skutecznie odstraszały wrogów i chroniły kwiaty przed zniszczeniem.

Jednak z biegiem lat i pokoleń, Róże powoli zaczęły tracić świadomość tego, po co mają kolce. Działały one na tyle dobrze, że coraz mniej Róż zdawało sobie sprawę z istotnej funkcji, jaką pełniły ich ostre wyrostki. Wiedza o zewnętrznych zagrożeniach, które kiedyś zagrażały ich przodkom, stopniowo zanikała, aż w końcu przestała być przekazywana młodszym pokoleniom.

Pewnego dnia jedna z młodszych Róż, która nie pamiętała o istotnej roli swoich kolców, postanowiła się ich pozbyć. Uznała, że są one nieestetyczne i przeszkadzają w codziennym życiu. Wkrótce inne Róże podzieliły jej zdanie i również zaczęły zrzucać swoje kolce, sądząc, że dzięki temu staną się piękniejsze i bardziej lubiane.

Niestety, gdy kolce zniknęły, roślinożercy zauważyli, że ich dawni wrogowie już się przed nimi nie bronią. Zwierzęta zaczęły atakować królestwo Róż, zrywając je z łodyg i pożerając. W krótkim czasie ogromna część królestwa została zniszczona, a Róże uświadomiły sobie, że popełniły straszliwy błąd.

Przerażone Róże postanowiły poszukać najstarszego i najmądrzejszego członka plemienia, Różę Mądrości, aby zasięgnąć jej rady. Róża Mądrości, która wciąż posiadała swoje kolce, opowiedziała im o ich dawnym celu.

Róże zrozumiały swój błąd i zaczęły na nowo pielęgnować swoje kolce. Przekazywały sobie nawzajem prawdę o ich przeznaczeniu, aby żadna z nich nie zapomniała, dlaczego są one tak ważne. W miarę jak ich kolce rosły na powrót, wrogowie ponownie zaczęli się ich obawiać, a królestwo Róż powoli wróciło do swojego dawnego spokoju i harmonii.

Ta opowieść przypomina nam, że czasami, gdy coś działa niezwykle skutecznie, możemy zapomnieć, dlaczego jest to potrzebne, i pozbywamy się tego, nie zdając sobie sprawy, że właśnie to chroni nas przed niebezpieczeństwem. Gdy jednak mamy szczęście i zrozumiemy, jak cenne są te rzeczy, które odrzuciliśmy, możemy odbudować naszą ochronę i nauczyć się na nowo doceniać wartość tego, co posiadamy.

Tak jak Róże, które nauczyły się ponownie docenić swoje kolce, również my powinniśmy pamiętać, że nie wszystko, co wydaje się nam niepotrzebne lub przeszkadzające, jest takie w rzeczywistości. Czasami to właśnie te rzeczy chronią nas przed jeszcze większymi problemami i niebezpieczeństwami, których nie dostrzegamy, gdy ochrona jest bardzo skuteczna.

Ważne jest, aby zrozumieć i docenić wartość różnych cech i zjawisk, zanim beztrosko się ich pozbędziemy. Czy jest to szczepionka przeciw odrze, posiadanie armii czy wolność słowa…

Michał Szadkowski – O mnie, Jeśli Ci się spodobało, będzie mi miło jak skomentujesz lub udostępnisz:)

Share

Tak jak umiałem…

Czas czytania: 2 min

Tak jak umiałem…

Przeglądając wstęp do pewnej książki o historii malarstwa, natknąłem się na coś, co poruszyło mnie bardziej niż wiele arcydzieł największych mistrzów.
Otóż posłuchaj, Czytelniku:
Pewien holenderski artysta, Jan van Eyck, podpisując niektóre swoje dzieła, do imienia i nazwiska dodawał dopisek:
„Tak jak umiałem.”
Niby nic, a jednak…

Dotarło do mnie (artysty amatora i profesjonalisty psychoterapeuty), czym jest istota tego dodatku. Dotarło do mnie, jakim dziełem sztuki jest to proste zdanie.


Tworzenie nie jest łatwe. Obraz, artykuł, wiersz, warsztat czy sesja psychoterapii — walczysz ze swoim lenistwem, brakiem kunsztu. I z największym krytykiem. Największym i najstraszniejszym. Takim, który zna nie tylko twoje najlepsze dzieła, ale widzi twoje słabości i patrzy ci na ręce przez cały proces twórczy. Takim, który wie, że to nie jest twoje największe dzieło, i porównuje cię z Picassem, Pearlsem, Słowackim czy Mozartem.
Oczywiście tym krytykiem jesteś ty sam.

Tylko ty nie masz dla siebie litości

Dla innych odbiorców twoje dzieło to po prostu coś. Albo się podoba, albo nie. Nikt nie ma dla twoich tworów zbyt wiele czasu.
Ale ty jako krytyk nie oceniasz po prostu dzieła. Oceniasz swoją wartość. Stawka jest wysoka. Presja — ogromna.

I tutaj wchodzi Jan van Eyck.
To proste zdanie „tak jak umiałem” jest efektem ogromnej pracy. Zawiera w sobie setki wysłuchanych od siebie krytycznych przemów. Dni i tygodnie depresji. Morza smutku. Desperacji, kiedy nie jesteś w stanie nic stworzyć. Poczucia braku wartości, kiedy nie jesteś perfekcyjny.
To jest pole gry.

Jedyną odpowiedzią na tę nieludzką surowość wobec samego siebie, na to zimne okrucieństwo, jest właśnie taka iskierka litości.
Odpowiedzią na to wszystko jest potraktowanie siebie samego jako człowieka — pięknego mimo swoich niedoskonałości.
Danie sobie tej odrobiny miłości i wsparcia, kiedy wiesz, że dałeś z siebie wszystko, ale i tak nie jest to najlepsze z twoich dzieł.

Wystarczająco dobrze…

Kiedy wpadniesz już na jakiś pomysł i zabierasz się do działania, masz przeczucie, że to będzie twoje największe arcydzieło, że stworzysz coś ważnego.
A potem, przy kolejnych maźnięciach pędzla, aranżacji akordów czy doborze słów do zdania, docierało do ciebie, że nie sprostasz temu, co sobie wymarzyłeś.

I teraz możesz wyrzucić to wszystko w diabły…
Albo właśnie położyć sobie metaforyczną, wspierającą rękę na ramieniu i szepnąć sobie:
„Dałeś z siebie wszystko. Tak jak umiałeś.”

Przeżyj tę krótką żałobę po niestworzonej perfekcji, dokończ i pokaż…

Michał Szadkowski – O mnie, Jeśli Ci się spodobało, będzie mi miło jak skomentujesz lub udostępnisz:)

Share

Psychologiczna Ruletka: Czy Odważysz Się Zaryzykować?

Czas czytania: 2 min

Psychologiczna Ruletka: Czy Odważysz Się Zaryzykować?

Co Wybierasz: Pewność Nieszczęścia Czy Ryzyko Nadziei?

Wyobraź sobie stół do rosyjskiej ruletki. Trzymasz w dłoni ciężki, zimny rewolwer. Naprzeciwko siedzi ktoś, kto również jest gotów podjąć grę. Masz dwa wyjścia:

  1. Oddać broń i czekać na strzał – masz 50% szans na przeżycie.
  2. Strzelić do siebie – masz 100% pewności, że padnie śmiertelny strzał.

Co wybierasz? Racjonalna odpowiedź wydaje się oczywista: oddając kontrolę, dajesz sobie szansę na przeżycie.

Ale…

Pozorna pewność, nawet jeśli oznacza coś złego, wydaje się łatwiejsza do zaakceptowania niż niepewność, która może prowadzić do ocalenia.


Psychologia Wybierania Pewności Kosztem Szczęścia

Ludzie często wybierają gwarantowane niepowodzenie zamiast ryzykować lepszą przyszłość. Wolimy nie odezwać się do interesującej osoby, by uniknąć ewentualnego odrzucenia. Wolimy nie wysyłać CV, by nie doświadczyć porażki.

To zjawisko można nazwać psychologiczną ruletką – rezygnujemy z szansy na sukces, by uniknąć niepewności. Paradoksalnie, nawet jeśli „pewna” opcja jest negatywna, daje nam złudzenie kontroli, a to często wystarcza, byśmy czuli się bezpieczniej.

Innymi słowy: pewność nieszczęścia jest dla wielu bardziej znośna niż ryzyko.

Skąd to się bierze? Nasz umysł boi się rozczarowania. Pewność – nawet jeśli oznacza coś złego – daje nam poczucie kontroli. Jeśli z góry skazujemy się na porażkę, unikamy ryzyka odrzucenia, wstydu, zawodu. Czujemy, że mamy wpływ na wynik, chociaż ten wpływ skazuje nas na gorsze życie. Tyle że ten „komfort” ma swoją cenę.


Odwaga w Podejmowaniu Ryzyka vs. Ryzyko Utraty Szczęścia

Wybór pewności – nawet tej nieprzyjemnej – może wydawać się rozsądny, bo pozwala uniknąć rozczarowań i porażek. Ale to tylko złudzenie.

Unikając ryzyka, tak naprawdę ryzykujemy coś znacznie cenniejszego – własne szczęście i spełnienie.

Oczywiście, często wydaje się, że wybór pewności – nawet tej nieprzyjemnej – przynosi spokój, bo unika się rozczarowań czy porażek. Jednak ta „pewność negatywności” to tylko złudzenie. Kiedy odrzucamy możliwość zaryzykowania w imię komfortu, tak naprawdę ryzykujemy coś znacznie cenniejszego – nasze własne szczęście i spełnienie. I rozczarowanie w długim okresie.

Największe życiowe wygrane wymagają ryzyka. Nie zawsze możemy wybrać opcję w 100% bezpieczną i pozytywną, ale gdy pojawia się szansa na zmianę – czasem warto postawić na niepewność.

Paradoksalnie, wybieranie „pewnego nieszczęścia” jest najbardziej ryzykowną decyzją, jaką można podjąć.

Bo jeśli nie zaryzykujesz – przegrasz na pewno.

Niech ten tekst będzie dla Ciebie inspiracją. Zamiast wybierać bezpieczną, ale negatywną drogę, spróbuj czasem zagrać o coś lepszego. Oddaj pistolet w ręce losu – bo wygrana czeka na tych, którzy odważą się zaryzykować.

Michał Szadkowski – O mnie, Jeśli Ci się spodobało, będzie mi miło jak skomentujesz lub udostępnisz:)

Share

Tłusty kreatywny kot

Czas czytania: 3 min

Tłusty kreatywny kot.

Pewnego ciepłego, słonecznego dnia przechodziłem obok ogrodu, gdzie na trawie wylegiwał się duży, gruby kot. Wydawał się całkowicie zrelaksowany, jakby świat wokół niego nie istniał. Leżał na plecach, wyciągnięty na słońcu, z zamkniętymi oczami, mrucząc cicho pod nosem. Obserwując go, zacząłem zastanawiać się nad tym, jakie są jego potrzeby – upolowana myszka, odrobina słońca, ciepło i spokój. Kot, mimo swojej widocznej beztroski, wydawał się w pełni usatysfakcjonowany tym, co oferował mu ten moment. Wtedy pomyślałem, jakie potrzeby musi zaspokoić człowiek, żeby mógł tak samo beztrosko wylegiwać się na słońcu.

Zaciekawiła mnie odpowiedź, która przyszła mi do głowy. Człowiek, oprócz podstawowych potrzeb, takich jak jedzenie, spanie, prokreacja, ruch czy przynależność do społeczności, ma jeszcze jedną fundamentalną potrzebę – kreację.


Kilka słów o kreacji…


Czym właściwie jest kreacja lub kreatywność? Zazwyczaj kojarzymy ją z artystami, z twórcami dzieł sztuki, ale moim zdaniem, profesjonalny artysta to jedynie wierzchołek góry lodowej. Każdy namalowany obrazek, stworzona foto książka, domek z lego, lub aranżacja domowego wystroju to przejaw tej samej potrzeby.

Kreatywność nie jest elitarną umiejętnością; to uniwersalna POTRZEBA każdego człowieka. Często wyrażana nawet w prostych, codziennych zadaniach.

Pracownicy korporacji czasem żartują: „Gdybym pracował w fabryce, to przynajmniej widziałbym, ile telewizorów skręciłem albo ile puszek zamknąłem.” Jest to pewien rodzaj tęsknoty za tym o czym piszę.

Natomiast pracownicy umysłowi nie powinni się tym martwić – jest szansa znaleźć w naszych codziennych zadaniach miejsce na wyrażanie i tworzenie, może nie w każdej fakturze, ale zawsze jest szansa.

Przykładowo, kiedyś widziałem znajomego z pracy, analityka, który robił prezentację. Z jaką starannością dopieszczał formatowanie, kolory i slajdy. Nie wynikało to z perfekcjonizmu, ale z radości, którą czerpał z samego procesu tworzenia – chciał, aby jego praca była nie tylko dobra, ale też estetyczna, może nawet piękna.

Człowiek jako istota kreatywna
Myślę o wszystkich mechanikach, hydraulikach, malarzach, kucharzach, twórcach biżuterii, adeptach kaligrafii czy muzykach. Każdy z nas, niezależnie od zawodu, czerpie satysfakcję z tworzenia czegoś nowego – czegoś, co wcześniej nie istniało i nie jest wynikiem jedynie prostej wymiany materii.

Jako ludzie kreujemy i mamy potrzebę tworzenia, tak jak chomiki mają potrzebę biegania przez określoną ilość czasu…

Kreujemy i nie ważne czy to raport miesięczny, naprawiony zlew, zwykły obiad podany rodzinie czy też akwarela 20x30cm.

Nadzieja i przestroga
Jeśli wydaje Ci się, że możesz po prostu wstać rano i wylegiwać się w słońcu jak kot, biada Ci, istoto kreatywna. Twój potencjał nie pozwoli Ci na to. Nie da Ci spokoju, nie będzie z Tobą negocjował i nie pozwoli Ci odpocząć, dopóki nie zasłużysz na to poprzez tworzenie – czy to skręcając szafkę, dobierając garderobę czy pisząc wiersz. Dopiero wtedy, po zaspokojeniu tej potrzeby, możesz w pełni spokojnie odpocząć na słońcu.

Michał Szadkowski – O mnie, Jeśli Ci się spodobało, będzie mi miło jak skomentujesz lub udostępnisz:) Myślę też, że jeżeli to czytasz to przypomnij sobie o tej niewielkiej, rzeczy, która sprawia, że masz delikatne poczucie winy i spróbuj jej chociaż dotknąć lub ją zacząć…

Share

Moc, dobro i zło.

Czas czytania: 5 min

Czyli czego można dowiedzieć się, oglądając z dzieckiem kreskówki.

Ostatnio przytrafiło mi się kilka rzeczy. Po pierwsze, oglądałem z synem jakąś odsłonę Transformersów – Wojna o Cybertron. Muszę przyznać, że seria ciekawie wprowadza nowe odsłony bohaterów znanych mi od dzieciństwa. Megatron i Optimus Prime toczą ze sobą wojnę. Cała historia jest ciekawa przez to, że są starymi towarzyszami broni i przyjaciółmi, a poróżniło ich spojrzenie na filozofię. Obaj deklarują chęć pomocy dla swojego ludu. Obaj chcą być obrońcami. Jednak to, co ich różni to pryncypia. Megatron pragnie mocy, aby chronić swoich poddanych. Optimus, aby ich bronić potrzebuje mocy. Każdy z nich poszukuje artefaktów, aby wyprzedzić drugiego. Niby to samo, ale z tak małej różnicy wynikają ogromne skutki. Dla Megatrona moc i siła, na początku niby jako środek do celu, stają się celem samym w sobie. W rezultacie, ten z początku pełen obowiązku żołnierz, zaczyna używać swoich poddanych, aby osiągnąć wielką moc. Seria pokazuje w dość przekonujący sposób, jak Megatron się degeneruje. Z postaci z dobrymi chęciami zmienia się w potwora używającego własnych poddanych jako przedmiotów (dosłownie).

Optimus Prime właściwie zaczyna w tym samym miejscu co Megatron. Pełen wątpliwości i dobrych chęci przywódca, tylko po drugiej stronie barykady. Jednak autoboty mają zasadę, o którą walczą: „Wszelkie świadome istoty, mają prawo być wolne”. I to ratuje Optimusa, mimo chwil zwątpienia.

Algorytmy YouTube a dobro i zło

Po drugie, chciałem zacząć wprowadzać mojego syna w podstawy pop kultury. Pokazałem mu Luka Skywalkera, Gandalfa i Frodo Baginsa. A przez to algorytm YouTube zaczął mi ostatnio podrzucać ogromną dawkę nerdowskich filmów o Star Wars i Władcy pierścieni. (Muszę przyznać, że w dzisiejszych czasach powinna obowiązywać zasada, „Pokaż mi jakie masz propozycje filmów na YT a powiem ci kim jesteś” :D)

Szczególnie Gwiezdne Wojny Lucasa są godne polecenia do analizy psychologicznej, bo mniej znanym faktem jest, że Lucas pisał pierwszą sagę (IV-VI) na podstawie „Monomitu” Josepha Campbela. „Monomit” to archetypiczna droga bohatera i został stworzony na podstawie analizy Mitologii wszelkich kultur, od inuitów i aborygenów, przez hinduizm po judeo-chrześcijaństwo.

Ciekawe jest spojrzenie na dobro i zło w tych światach. A jest to spojrzenie przez pryzmat mocy i władzy. W gwiezdnych wojnach ta moc nazywa się nawet „Moc” (co uważam za cudowne, bo przecież o to chodzi😊). We Władcy Pierścieni symbolizowana jest przez pierścień władzy, który kusi najpotężniejsze istoty śródziemia. Kusi w wyrafinowany sposób:

-„Skorzystaj ze mnie, pomyśl ile dobra możesz uczynić posiadając taką siłę”

Dobre postaci muszą oprzeć się pokusie. I to, że potrafią się oprzeć wizji mocy, mocy niby dla czynienia dobra, pokazuje ich mądrość i właśnie to, po której stronie stoją, bo wiedzą, że moc dla dobra kończy się mocą dla mocy. Intencje to za mało.

W gwiezdnych wojnach mamy 2 bohaterów, Dartha (Anakina Skywalkera) Vadera i jego syna Luka Skywalkera. Obaj są potężni, jednak Anakin, z troski o ukochaną żonę, daje się skusić ciemnej stronie. Jego mroczny mistrz przekonuje go: „Pomyśl, ile dobra można osiągnąć z taką potęgą”. Jednak ten oparty na dobrych intencjach krok, małe wykorzystanie istot jako przedmiotów a nie podmiotów, jeden kompromis sprawia, że granica decyzji powolutku przesuwa się w stronę mroku. Aż w końcu Anakin kończy jako zbrodniarz i morderca.

To tylko środek do szczytnego celu, potem Cel uświęca środki, a potem liczy się już tylko cel za wszelką cenę…

O naturze zła i komu się lepiej przyjrzeć.

I teraz ciekawostka. Chcę tu napisać o moim olśnieniu.

Ten sam algorytm youtuba zaczął mi podrzucać oprócz styli walki rycerzy Jedi i ekonomii Rohanu, filmiki w stylu „Dlaczego imperator miał rację” lub „Filozofia Saurona”. Po przyjrzeniu się co tam jest w środku, zrozumiałem. Argumenty zła są zawsze takie same.

„Nie ma czegoś takiego jak zło, są tylko punkty widzenia”

„Robię to dla większego dobra”.

„Wiem lepiej niż inni i dlatego dla ich dobra powinienem rządzić”.

„Robię to dla twojego dobra”

I ku mojemu zdziwieniu nawet w nerdowskim światku Gwiezdnych wojen i Władcy pierścieni, ktoś jest w stanie to kupić. Imperator miał rację, może wyrżnął swoich przeciwników, ale zapewnił porządek… Sauron może i robił złe rzeczy, ale dlatego, że był skrzywdzony i nie umiał inaczej.

To nie tyle zło, co bohaterowie tragiczni…

Chcieli dobrze, robili jak umieli, nie możemy oceniać. To dla większego dobra. To dla twojego dobra, bo ja wiem lepiej co jest dla ciebie dobre. W sumie dobro i zło to tylko słowa, zależy, gdzie stoisz, jaką masz historię. Świat nie jest czarno biały, wszystko jest trochę szare….

Dokładnie to samo co …

Natknąłem się ostatnio na cykl wykładów historyka Stephena Kotkina. Kotkin napisał gigantyczną biografię Stalina. Nie szczędził tam szczegółów, naprawdę obserwował i stworzył kompleksową sylwetkę. I najsmutniejsze jest to, że wydaje się, że nawet Stalin nie myślał o sobie, że jest zły. Wydaje się, że naprawdę wierzył w socjalizm i komunizm. Uważał, że jego czyny to tylko środek do celu, który przyniesie później większe dobro. Wynik, to kilkadziesiąt milionów zamordowanych ludzi i niepoliczalna ilość złamanych i przetrąconych żywotów. Dla większego dobra… A zło zależy tylko od punktu widzenia.

I to właśnie jest natura zła

Zło mówi, że to dla większego dobra.

Zło nie mówi, że jest złe. Mówi tylko, że zła nie ma.

-To zależy od punktu widzenia, zrozum motywy, ile jest odcieni szarości, ile dobra możesz osiągnąć dzięki kompromisom, wybierz mniejsze zło. Nie ma nic takiego jak jedna moralność czy prymitywne pojęcia zła. –

Bo gdy to tylko przyjmiesz, to w tle jest też, że skoro nie ma zła, to nie ma też dobra. Jeśli przyjmiesz to rozmycie i ambiwalencje, że nie ma zła i nie ma dobra, to zostaje tylko moc i władza. Bo dzięki temu cele nie są ani dobre, ani złe, środki nie są dobre ani złe. Są tylko skuteczne lub nieskuteczne.  

„Władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie… A wielcy ludzie to z reguły źli ludzie…” – lord Acton

I ostatnie może nie tak mroczne, ale bliższe codzienności zdanie mrocznej strony mocy:

Wiem od ciebie lepiej co jest dla ciebie dobre, i zrobię to dla twojego dobra, czy tego chcesz czy nie.

To zdanie często może opisać postawę młodych terapeutów, którzy naprawdę mają absolutnie czyste intencje. Którzy chcą pomagać, tylko którzy w którymś momencie zapomnieli o czym przestrzegali nasi nauczyciele i najwięksi teoretycy.

„Dobre intencje to za mało. Nie da się komuś zrobić dobrze wbrew jego woli” A co dla mnie najlepiej wyraził akurat Milton Friedman: „Wszelka dobra intencja jest przekreślona przez użycie przymusu, którym chcesz to dobro wprowadzać.”

Więc podsumowując moje olśnienie, jeśli słyszę:

Nie ma moralność, to tylko punkty widzenia i odcienie szarości i kompromisy. To dla większego dobra. To dla twojego dobra, czy tego chcesz czy nie.

To absolutnie natychmiast zapala mi się lampka ostrzegawcza „przyjrzyj się lepiej z kim masz do czynienia” Bo tak właśnie kusi i usprawiedliwia się zło.

I zostaje z takim memento, niech mi na co dzień towarzyszy w pracy, bo o wielu rzeczach można dyskutować, ale o tym nie:

„Każda świadoma istota jest podmiotem, a nie przedmiotem. Jest celem samym w sobie i ma niezbywalne prawo być wolna. Na swoją dolę i niedolę. Nie ma tutaj kompromisów.” – Tak mówi dobro

Michał Szadkowski – O mnie

Drogi czytelniku/czytelniczko skoro dotarłeś już tutaj, będzie mi miło, jak skomentujesz lub udostępnisz:)

Polecam też najnowszy wpis na moim blogu.

Share

Dobry trener czy Zły trener?

Czas czytania: 5 min

Dobry trener czy Zły trener?

Czyli… jakie chcesz mieć wsparcie na co dzień?

Chcę zwrócić uwagę na jedną oczywistą rzecz. Każdy z nas ma taką osobę, z którą przebywa najwięcej, której głos słyszy najczęściej i która wpływa na niego najbardziej. Oczywiście, to on sam. Na co dzień, podczas każdej czynności, słyszymy w głowie narracyjny głos, który komentuje wydarzenia i fakty. Jest to głos wyrażający opinie o świecie, ale także o nas samych.

Niestety, większość z nas słyszy zdania typu:

– Nie uda ci się.

– Jesteś nic niewart.

– Nie nadajesz się.

– Niczego nie potrafisz doprowadzić do końca.

– Zawaliłeś.

– Jesteś brzydki.

– Jesteś grubasem, objadasz się i nie ćwiczysz.

– Niczego nie osiągniesz.

– Nie wierzę w ciebie.

– Masz słomiany zapał itd.

Psychoterapia może pozwolić ci uświadomić sobie, czyj to głos: czy to głos mamy, taty czy babci. Tak naprawdę to nie jest ważne, bo ten głos w twojej głowie pełni funkcję Złego trenera.

Poznajmy Złego trenera…

Wyobraź sobie zawody sportowe: Adam Małysz wchodzi na skocznię, na jego twarzy widać skupienie. Nagle kamera zbliża się i pokazuje, jak podbiega do niego Apoloniusz Tajner i zaczyna do niego wrzeszczeć:

– Ty gnido! Nie umiesz skakać! Ty tłuściochu, grubasie! Spadniesz jak kamień! Nie nadajesz się! Niczego nie osiągniesz! Po co w ogóle próbujesz, przegrańcu!

Inny wariant:

85 minuta meczu, Bayern remisuje 1:1. Robert Lewandowski ma już wejść z ławki na boisko, aby odmienić losy spotkania i wtedy… Hansi Flick, jego trener, szepcze mu do ucha:

– Robert… nie wierzę w ciebie… nigdy nie wierzyłem… Uważam, że jesteś oszustem i teraz cały świat zobaczy, że jesteś nikim.

Wzruszające sceny godne filmu z happy endem?

Niestety nie. Tak mówiłby Zły trener. 99,9% ludzi w 99,9% przypadkach jest zdemotywowanych, gdy słyszy takie słowa. One powodują, że działasz o te kilka, kilkadziesiąt procent gorzej.

Wyobraź sobie, że w stresującym momencie słyszysz takie słowa… i teraz powiedz mi, że jest to przyjemne i że wzbudza pewność siebie… Dla mnie osobiście takie słowa są nieprzyjemne i demotywujące.

Tak mówi Zły trener, a jego słowa są po prostu złe. Nie chodzi o to, że są moralnie złe, chociaż to oczywiście też. Chodzi o to, że nie są w żaden sposób skuteczne jako narzędzie motywacyjne. One po prostu nie działają. A raczej działają na odwrót – demotywując.

Wracając do początku: czyj głos słyszysz najczęściej i z kim jesteś najbliżej?

Tak, tak, ogromna część z nas nosi ze sobą na co dzień Złego trenera.

Dobry trener

Niestety, Złego trenera nie da się po prostu zwolnić. Jeśli zamieszkał u ciebie, to nigdzie się nie wybiera. Natomiast jest inne rozwiązanie: trzeba wziąć jeszcze na pokład Dobrego trenera. Większość z nas nie ma pojęcia, co to znaczy, bo nigdy nie spotkaliśmy kogoś takiego. Oto przepis, jak stworzyć sobie dobrego trenera w trzech prostych krokach.

1. Krok pierwszy

Odpowiedz na pytanie:

Kogo szanujesz? Kto ci imponuje? Kto jest dla ciebie ważnym autorytetem?

(Pierwsza osoba, która przyszła ci na myśl, jest najlepsza)

To może być ktoś prawdziwy, kogo znasz, ale może to być też postać lub bohater z filmu, gry czy z książki.

(Porada dla zaawansowanych, kiedyś to możesz być ty sam)

2. Wyobraziłeś sobie?

To teraz doświadczenie:

Wyobraź sobie, że ta postać patrzy teraz na ciebie i mówi (czytaj to do siebie jej głosem):

– Wierzę w Ciebie!

– Szanuję Cię!

– Dasz radę!

– Skup się na celu.

– Jeśli nie spróbujesz, to na pewno się nie uda. Jeśli spróbujesz, to masz dużą szansę.

– Każdy się boi, ale jak zaczniesz działać, to i strach przejdzie.

Jakie jest dla ciebie to doświadczenie? Przyjemne czy nieprzyjemne?

Oczywiście, to były lekkie (totalne) sztampy, ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że jak pokazują badania, gdy słyszysz takie słowa, to czujesz się lepiej. Czujesz się lepiej nawet wtedy, gdy ktoś wcześniej ostrzegł, że teraz będzie kłamał i tak naprawdę nie wierzy w to, co mówi. Ty też możesz w to (kurde!) nie wierzyć, ale musisz to sobie powtarzać 😀

3. Już wiesz, co powinien mówić Dobry trener?

Tak naprawdę to archetyp mędrca-nauczyciela. Każdy z nas, kto przeczytał znaną książkę lub obejrzał jakiś głośny film, zna kogoś takiego: Obi-Wan, Yoda, Dumbledore, Gandalf czy Morfeusz z Matrixa. Wszystkie te postacie zbudowane są na podobnym archetypie.

Wszystkowiedzący, ale umiejący wybaczać; surowy, ale sprawiedliwy. Rozliczający tylko z rzeczy, na które miałeś wpływ i widzący w tobie więcej, niż ty sam zdajesz sobie z tego sprawę.

Nie każdy poznał kogoś takiego. Jeśli masz podobne doświadczenie, to skarb, z którego możesz korzystać (zachęcam!). Co do pechowej większości: jeśli chcemy się rozwijać i funkcjonować, to mamy obowiązek sobie kogoś takiego znaleźć lub stworzyć. Najlepiej natychmiast 😊

Czasami pomocne jest zastanowienie się nad tym… co bym powiedział ważnej osobie, gdyby przyszła do mnie po pomoc? Tylko należy potraktować siebie samego, jak tę ważną osobę… A jeśli nie wierzysz, że jesteś ważny – to… no tak 😊 zatrudnij Dobrego trenera!

Co wybierasz?

Wyobraź sobie, że masz coś do zrobienia i musisz posłuchać jakiegoś głosu. Możesz wykonać telefon do Złego trenera lub do Dobrego trenera. Powiedz mi, kto ci bardziej pomoże osiągnąć cel albo kto mniej przeszkodzi?

– Słuchaj muszę przygotować na jutro ten raport (prezentację, zrobić zakupy, napisać wypracowanie lub cokolwiek innego).

Zły trener:

– Ty nieudaczniku! Boisz się, bo jesteś leniwym zerem!

– Zawsze zostawiasz wszystko na ostatni moment!

– Dlatego jesteś nikim!

– Nikt cię nie kocha! Skończysz samotny i w biedzie!

– Wszystko potrafisz s@#$%%! Nigdy nie osiągniesz sukcesu!

– Wstydź się!

Dobry trener:

– Co chcesz tutaj osiągnąć? Powiedz prawdę…

– Ok, co się musi wydarzyć, żebyś to zrobił?

– Każdy popełnia błędy, powiedz mi, co możesz zrobić dziś lub jutro, żebyś czuł, że zacząłeś je naprawiać?

– Jaki będzie następny krok, który jest dla ciebie możliwy do wykonania? Ale nie ściemniaj mi o zmienianiu świata i że następnym razem zaczniesz wcześniej. Powiedz mi: co możesz konkretnie dziś zrobić, co nie zajmie więcej niż 5-10 minut, a co sprawi, że będziesz się bardziej szanować?

– Najlepszy czas był wtedy, ale tam się już nie cofniesz. Drugi najlepszy czas, żeby zacząć jest właśnie teraz…

– Skup się na celu!

Powiedz mi: co wybierasz?

Pamiętaj! Nie jesteś odpowiedzialny za to, że Zły trener jest w tobie. Jeśli istnieje – to już po ptakach – nic na to nie poradzisz. Jesteś jednak odpowiedzialny za to, czy dbasz o istnienie Dobrego trenera.

Jeśli chcesz osiągnąć jakiś cel (a jeśli ich jeszcze nie masz, to lepiej pogadaj z Dobrym trenerem 😊), którym może być: lepsza relacja, awans w pracy, spacer, siłownia czy bogatszy czas z dziećmi; bądź ze sobą uczciwy i powiedz, kto ci bardziej pomoże w jego realizacji?

Dasz radę! Wierzę w ciebie 😊

Michał Szadkowski – O mnie

Jeśli choć trochę Ci się spodobało, będzie mi miło, jak skomentujesz lub udostępnisz:)

Polecam też najnowszy wpis na moim blogu.

Share

Plemiona

Czas czytania: 6 min

Zacznijmy od opisu dwóch eksperymentów.

Bierzemy 16 osób na grupie warsztatowej. Osoby mają się ustawić w szereg w kolejności od tego, który czuje się najmniej bogaty, do tego, który czuje się najbardziej bogaty. Osoby ze śmiechem zaczynają ze sobą rozmawiać i porównują swoje postrzeganie zamożności.  Ustawiają się, gdzieniegdzie zamieniają miejscami. Powstaje szereg. Prowadzący mówi: podzielcie się w połowie szeregu, na 2 grupy po 8 osób a następnie porozmawiajcie o swoich uczuciach w grupach.

Następnie niech 2 grupy staną naprzeciw siebie. I powiedzcie co czujecie do przeciwnej grupy. Padają pierwsze, z reguły grzeczne, słowa. Wy jesteście jacyś, a wy jacyś.  Potem dla ułatwienia powstają nazwy np. wy jesteście biedni, wy bogaci. Potem niezmiennie następuje zaognienie dialogu. Grupy wchodzą w konflikt, a osoby zaczynają się ze sobą kłócić. Jednostki niezmiennie wspierają swoich współplemieńców i atakują przeciwników, nawet gdy ci na początku stali obok nich w szeregu np. na 8 i 9 miejscu.

Ten eksperyment można przeprowadzić w absolutnie każdej tematyce. Atrakcyjności, bogactwa, wieku, a nawet wzrostu. Wnioski są dość proste. Jeżeli podzielimy się na grupy i nadamy im etykiety, to łatwiej nam się utożsamiać ze swoją grupą, i łatwiej odczłowieczyć grupę przeciwną.

Swoi i Obcy.

W bardziej naukowych warunkach przeprowadzono inny typ tego eksperymentu[1]

1.Ludziom podpiętym pod skaner fal mózgowych, pokazywano film na którym było wyświetlone 6 ludzkich rąk. Jedna z nich  w którymś momencie była przebijana na wylot igłą od strzykawki. (Okropne wiem, Ty sobie to tylko przypadkiem wyobraziłeś i źle się z tym czujesz. Oni to widzieli)

Na skanerach pojawiała się aktywność w obszarze odpowiedzialnym za ból. Widząc coś takiego nasze mózgi reagują jakbyśmy sami tego doświadczali.

To informacja o naszym wbudowanym systemie empatii.

2. Ludziom pokazywano 6 ludzkich rąk, tylko dodano do nich podpisy oznaczające religie. Chrześcijanin, żyd, muzułmanin, ateista, scjentolog, hindus. Co się działo? Ludzie reagowali o wiele bardziej na ręce oznaczone słowem dla swojej religii (lub ateizmu), a mniej reagowali na ręce oznaczone obcymi religiami. Bez znaczenia z jakiej religii był badany. Za każdym razem bardziej reagował na swoich niż obcych.

3. Dodano przed eksperymentem następującą historię: Wielka wojna podzieliła świat na 2 obozy. 3 religie w jednym, 3 w drugim.

I znów te same filmy z rękami i oznaczeniami. Co się dzieje dzięki takiej historii? Reagujesz bardziej na swoich. Przestajesz reagować na wrogów. Reagujesz na swoich sojuszników, ale troszkę mniej niż na swoich.

4. Jeszcze inna wersja. Na początku eksperymentu kazano uczestnikowi rzucić monetą. Jeśli wypadł orzeł, to dostawał etykietkę Augustynianina, jeśli reszka, to Justynianina. Rozumiesz? Coś zupełnie z kosmosu. Nieistniejącego jeszcze minutę wcześniej. Potem opowiadano historię, że trwa wojna tych rodzin.

Następnie pokazywano ręce z etykietkami. Wyniki? Ludzie, którym rzut monetą nadał etykietkę Augustynianina, bardziej reagowali na ręce ze swoją etykietą, a mniej na ręce z przeciwną. I vice versa.

Wnioski z eksperymentów

To naprawdę podstawowe oprogramowanie. Wręcz hardware.

Mamy tu do czynienia z naprawdę fundamentalną właściwością istoty ludzkiej. Absolutnie podstawowym oprogramowaniem. Żadna tam kultura, żadna religia, nas tego nie uczy. My tu mamy do czynienia z odpowiedziami na poziomie odruchów bezwarunkowych. Absolutnie każdy człowiek dba bardziej o swoich niż o obcych. Kiedyś to oczywiście był temat plemienia, które razem mieszkało, wędrowało, polowało i było związane genetycznie. Ale okazuje się, że ten system swój-obcy przeniósł się w naszą współczesność. System reakcji swój obcy jest starodawny. Ale we współczesności jego zapalnik przeniósł się w system etykiet.

Tzn. Najpierw jest test etykiet, następuje segregacja na swój-obcy. Potem przeciwstawne reakcje zarezerwowane dla tych kategorii.

Etykiety plemienne.

Etykietką może być wszystko. Narodowość, drużyna piłkarska, płeć. Ze skrajniejszych i straszniejszych w skutkach przykładów, kolor skóry, kasta, klasa społeczna, czy Tutsi vs Hutu i ludobójstwo w Rwandzie. Ale w mniejszej skali firma dla której pracujesz vs konkurencja. A w firmie może to być też np.; programiści vs HR, drugie vs trzecie piętro, pracownicy vs zarząd, albo też grupa początkująca vs zaawansowana na angielskim.

Z mojego podwórka wiem, że nawet w środowisku międzynarodowej psychoterapii trwa sobie cudowna, kulturalna zimna wojna między modalnościami. Humanistyczne vs CBT vs Psychodynamiczne vs …(pozostałe 200 modalności). Innymi słowy wszyscy przeciw wszystkim.

Jeśli się troszkę zastanowisz to podejrzewam, że znajdziesz też kilka przykładów z własnego doświadczenia.

Pamiętaj! To są podstawowe ludzkie reakcje. Pojawia się etykieta na podstawie której dzielisz na swój obcy i już nie masz wyboru, czy reakcję się pojawią czy nie. Pojawią się. One są niezbywalne. Tak jak potrzeba powietrza. Zdarzyło mi się obserwować absolutnie empatycznych dojrzałych i poukładanych ludzi, po przepracowanych 1000-cu lub więcej godzinach psychoterapii własnej, którzy dostają białej gorączki na myśl o ludziach z innej modalności.

Jeśli myślisz, że to da się przepracować albo od tego uciec… to czeka cię ciekawa przygoda. Nie da się. Nie przestaniesz być człowiekiem.

Kiedy twój brat kreśli koło…

Dla przyjaciół jest empatia i pomoc, dla przeciwników odczłowieczenie i przemoc. Dla swoich miłość, wyrozumiałość, wsparcie i dialog; dla obcych oskarżenie, wykluczenie i pogarda.

Poznajesz to?

Pewnie nawet w tej chwili jeśli jesteś za PIS to pewnie myślisz, że te złe cechy tyczą się tylko LGBT+ i polityki tożsamości . A jeśli walczysz o prawa kobiet to może myślisz, że to Kościół katolicki dzieli i odczłowiecza, więc dlatego musi upaść albo wręcz trzeba go zniszczyć

Odpowiedź jest smutniejsza. Kości nienawiści zostały rzucone już podczas nadania nazw i rozdzielenia miejsc w plemionach. Nie możemy pięknie się różnić jak długo wydaje nam się, że nie mamy nic wspólnego…

…Ty kreśl większe aby was zjednoczyć.

Na szczęście mamy coś wspólnego.  Po pierwsze jesteśmy ludźmi. I naprawdę z doświadczenia w gabinecie wiem jedno, zawsze mamy coś wspólnego. Wszyscy czujemy, myślimy, mamy pragnienia i dążenia. Potrzeby. Wszyscy. Wszyscy też traktujemy swoich i obcych inaczej. I wszyscy dzielimy na swoich i obcych, choć troszkę inaczej. To jest absolutnie jednakie plemię. Ponad kulturą i religią. Mamy serca i płuca, wątroby i mózgi. Układ nerwowy i takie same zmysły. Wnętrze człowieka jest takie same w Ameryce południowej, Europie, Afryce i na Syberii. Joseph Campbell twórca pojęcia monomitu kiedy zauważył, że oddalone od siebie społeczności stworzyły niezależnie bardzo podobne mitologie, właśnie tak to tłumaczył. Wnętrze człowieka -Anthropos- jest takie same. To mamy wspólne. Należymy do plemienia ludzkiego.

Ale to nawet nie trzeba takiej pompy. To większe koło może być o wiele mniejsze.

Kiedy zaczynasz nienawidzić etykietujesz. Kiedy etykietujesz odczłowieczasz i łatwiej nienawidzić. Nie możesz przestać etykietować. Więc po prostu postaraj się znaleźć trochę większe koło. Zadaj sobie pytanie co mam wspólnego z tym drugim człowiekiem.

Zamiast powiedzieć wy z cholernego HR. Powiedz my pracownicy firmy…

Zamiast powiedzieć wy kobiety, czy wy mężczyźni, powiedz my dorośli.

Zamiast powiedzieć wy homosie, czy wy katole. Powiedz my Warszawiacy.

Zamiast powiedzieć wy moherowe berety, pisowcy, feminazistki, czy lewacy. Powiedz my Polacy.

Powiedz sobie te zdania w głowie albo na głos…i zobacz jak to wszystko zmienia

Albo po prostu powiedz my ludzie.  

Twój wybór jest taki. Jeśli chcesz nienawidzić, to szukaj różnic, etykietuj i dziel. Jeśli dzielisz, to wiedz, że uruchamiasz mechanizmy silne i pradawne. Mechanizmy odbierające obcym ludzkie prawa, prawa do współczucia dla nich i prawa do dialogu. Nieważne po której stronie stoisz. Jeżeli tworzysz strony, to tworzysz miejsce do wojny. Jeżeli dzielisz to wiedz, że uruchamiasz mechanizmy które mogą prowadzić do przemocy. I wiedz, że nie przestaniesz etykietować, więc jeśli chcesz dialogu to szukaj wspólnoty. Kreśl większe koło aby nas zjednoczyć…bo etykiety mogą nas dzielić lub łączyć.

Legia! Legia!

Na koniec przypomniała mi się anegdotka. Czekałem sobie kiedyś jak byłem na studiach albo w liceum, na przystanku, na autobus nocny. Akurat był jakiś mecz Legii. Poznałem po tym, że jakiś podpity chłopak śpiewał sobie na przystanku Legia! Legia! Oczywiście wokół niego szybko zrobiło się pusto. Czekałem sobie dalej… Po kilku minutach dało się słyszeć kolejny podpity głos i powoli zbliżające się Legia ! Legia! Kolejny chłopak w szaliku znalazł się na przystanku. Zaśpiewali razem Legia! Legia! Zaczęli ze sobą przybijać piątki, obejmować się i przyjacielsko rozmawiać. Niezbyt umieli dobrać głośność do warunków, więc słyszałem wszystko. Ej skąd jesteś? A ty? Ja z Woli. Ja też. A kogo znasz? Tu padły jakieś nazwiska. Nazwy ulic. Chłopaki powoli znajdowali znajome nazwy, ale niestety okazywało się, że te nazwy ich dzieliły. Bo szkoła obok, ale jednak konkurencyjna. Bo ulica i paczka znajoma, ale jednak nie własna. Rozmowa zaczęła się zmieniać z przyjacielskiego poszukiwania, we wzajemną niechęć i niepokój. Przybijanie piątek zmieniło się w naprężone sylwetki. Odsunęli się od siebie i widać było, że rośnie napięcie i zaraz skończy się to pijacką bójką.

Szczerze mówiąc sam byłem po kilku piwach. Niezbyt myślałem, więc intuicyjnie podszedłem do nich i zaintonowałem ciche Legia, Legia!… Po drugim Legia! Legia! Podchwycili. Zaczęliśmy śpiewać razem i po chwili znów się obejmowali i śpiewali w najlepsze, hymny swojego klubu. Zjednoczeni zapomnieli o wszystkim… a ja wycofałem się i spokojnie doczekałem na autobus.

Wszyscy jesteśmy z jednego plemienia, więc kreśl większe koła aby nas zjednoczyć…

Michał Szadkowski – O mnie

Jeśli Ci się spodobało, będzie mi miło jak skomentujesz lub udostępnisz:)


[1] 1Empathic Neural Responses Predict Group Allegiance

Don A. Vaughn,1,2,† Ricky R. Savjani,3,† Mark S. Cohen,1 and David M. Eagleman4,*

Share

Efekt Bottleneck…

Czas czytania: 4 min

Efekt Bottleneck…

Synek pokazał mi dzisiaj książkę dla dzieci. Było tam kilka rekordów. Był tam najwyższy (2,72m) człowiek świata , Usain Bolt i jego rekord na 100m sprintem, a także coś przez co piszę ten tekst. Zerknąłem na rekord wstrzymywania powietrza i mnie zatkało (-ha, ha- gra słów). Wedle tej książki jakiś człowiek zdołał wytrzymać bez powietrza 24 minuty. Aż musiałem to sprawdzić…Wychodzi na to, że mój osobisty rekord w smogo-Warszawie, w kwietniu, to coś koło 1min 14 sekund. Pewnie dałbym radę to wytrenować, skorzystać ze specjalnych technik oddechowych i po takiej pracy, pobić swój rekord o jakąś minutę. Spodziewałem się, że człowiek, ze specjalną predyspozycją genetyczną, po ciężkim treningu, da radę może, 5-6 minut. Ale 24 minuty?! To jest jakiś kosmos.

Rekordzisto! Brawo Ty! Ale ja nie o tym. Moje myśli krążą przy pewnej koncepcji ewolucji.

Szybko vs stopniowo, czyli teoria „Bottleneck” albo efekt wąskiego gardła.

Zarówno ja, jak i ten człowiek, należymy do jednego gatunku. W obecnym świecie supermarketów i internetu właściwie nie ma znaczenia, że on umie na długo wstrzymać oddech, a ja nie. Ale…wyobraźmy sobie inne środowisko…

Np. jakaś apokalipsa i znika cały świat oprócz jednej plaży. Trafia tam ostatnia ludzka populacja. W tym ja i ten rekordzista. Jedyne jedzenie jest w morzu. Trochę na płytkich wodach, ale im głębiej tym więcej. Taka półka w morskim supermarkecie, gdzie im głębiej tym bogaciej i lepszej jakości. W skrócie, to czy ktoś może wytrzymać dłużej pod wodą, będzie się przekładać na to, czy chodzi głodny, czy syty. Czy ma nadwyżki, którymi może się podzielić z partnerką i potomstwem, czy umiera z głodu. Oczywiste jest, że umiejętność wstrzymywania oddechu zacznie mieć ogromne znaczenie. Osobniki z moją wersją genów odpowiadających za ta cechę, zaczną znikać, a te z wersją rekordzisty i jemu podobnych, zaczną się rozprzestrzeniać. Po kilku pokoleniach w populacji zostanie właściwie tylko wersja genu naszego rekordzisty. A moje linie genetyczne raczej wygasną ( chyba, że złączą się z konieczną do przetrwania wersją genu). Nagle cała populacja będzie miała średnią wstrzymywania oddechu na poziomie 24minut. A nowi rekordziści o wiele więcej.

Teoria „Bottleneck” mówi o tym, że w danej populacji może być ogromna ilość wersji danego genu (tutaj np zdolność wstrzymywania oddechu), tylko ta wersja nie musi mieć dużego znaczenia, w danych warunkach. Ale po nagłej zmianie środowiska, wersje genów, które nie miały wczoraj znaczenia, dziś stają się biletem do przeżycia, a jak osobnik ich nie posiada, to niestety… staje się legendą (tak mój syn mawia, o znikających, czekoladowych króliczkach).

Chodzą słuchy, że jakieś 50 tysięcy lat temu, przydarzyło się to ludziom. Nasze linie genetyczne, patrząc wstecz, zbiegają się bardzo w tamtym czasie. Co oznacza, że wszyscy pochodzimy od jakiejś niewielkiej populacji, która miała na tyle szczęścia, że posiadała jakąś specjalną mutację. Jakiś wybuch superwulkanu lub inna zmiana środowiska sprawiła że tylko oni przeżyli.

Stopniowo, gradientem.

Jest to poszerzenie koncepcji stopniowej mutacji, która mówi o powolnych zmianach poszczególnych cech na przestrzeni, wielu tysięcy lat. Np wedle tej wersji, żyrafa miała przodka o bardzo krótkiej szyi i po kolei przodków, o coraz dłuższych szyjach.

Koncepcja stopniowa jest oczywiście prawdziwa (chociaż chyba akurat nie w przypadku żyrafy). Ale oprócz tego, mogą zajść warunki do bardzo szybkich zmian. Innymi słowy na naszej plaży zostanie tylko populacja z genem długiego wstrzymywania oddechu (teoria „Bottleneck”), ale jednocześnie, z pokolenia na pokolenie, rekord wstrzymywania oddechu będzie stopniowo wzrastał („teoria stopniowa”) .

Kilka przykładów z historii

Takie rzeczy wydarzały się też, w naszej niedalekiej przeszłości. Np. populacje Indian obu Ameryk zostały zdziesiątkowane, przez wirusy, które przywieźli Europejczycy. Dla 16-17 wiecznych, kolonistów wirusy były niegroźne i właściwie normalne. Wyewoluowali w ich towarzystwie (Czytaj: ci co nie mieli danych mutacji, stali się legendą już bardzo dawno) Ale dla Indian, którzy nie posiadali, w swoim środowisku, danych patogenów i nie ewoluowali odpowiednich na nich odporności, kontakt z nowymi wirusami był katastrofą.

Inny przykład to niektóre plemiona wysp Pacyfiku. W plemionach tych, w ciągu kilku pokoleń, od kontaktu z europejską dietą (łatwo dostępnym cukrem), duży procent populacji poumierał z powodu ciężkiej cukrzycy. Zostali tylko ci, którzy mieli odpowiednią mutacje/ wersje genu, odpowiedzialnego za syntezę insuliny (szczegóły mogę mylić).

Innymi słowy nie myślmy sobie, że ewolucja się skończyła, albo zatrzymała. Proces czyha i nic sobie nie robi z faktu, że roimy sobie o omnipotencji naszych umysłów, albo że człowiek jest już ponad naturą…

Zastanawiam się, czy za 50-100 lat, na ziemi nie będą żyć ludzie, którzy są odporni na problemy z kręgosłupem od siedzenia przy monitorach lub niepotrzebujący zbyt wiele wysiłku fizycznego. A może tacy, którzy spokojnie sobie radzą z wysokoprzetworzona dietą opartą głównie na ciastkach i czekoladowych króliczkach…

Tymczasem czas na kilka tysięcy kroków i i trochę warzyw. Żeby, no wiecie, za szybko, nie stać się legendą…

Michał Szadkowski – O Mnie

Edit: Sprawdziłem w końcu źródło, okazuje się, że te 24 minuty zostały osiągnięte po wzięciu oddechu jakąś specjalną mieszanką tlenową, która, jak rozumiem wydłuża czas, który można wytrzymać bez oddychania. Ten sam rekordzista posiada rekord na normalnym oddechu i wynosi on 10 minut. Co i tak jest imponujące ale pewnie nie skłoniłoby mnie do pisania:). Niemniej jednak nie chciało mi się zmieniać całego tekstu)

Michał Szadkowski – O mnie, Kwiecień 2020

Jeśli Ci się spodobało, będzie mi miło jak skomentujesz lub udostępnisz:)

Share

Dopaminowy detoks

Czas czytania: 3 min

Ten wpis to praktyczna kontynuacja postu o dopaminie. Jeśli nie wiesz o czym mówię, to zapraszam najpierw tutaj.

Dopaminowy detoks

Droga czytelniczko, drogi czytelniku!

Dopaminowy detoks to odpowiedź na pewien mechanizm obniżenia nastroju z powodu uzależnienia od bodźców. W dużym uproszczeniu to uzależnienie wygląda mniej więcej tak: w mózgu normalnie jest, powiedzmy, 100 jednostek dopaminy. Czujesz się normalnie. Jak pierwszy raz otrzymujesz nowe bodźce to masz 150 jednostek. Jest niezła jazda. Następnie po jakimś czasie, mózg się dostosowuje, bo na dłuższą metę nie daje rady z taką dawką. Zmniejsza normalne stężenie do 80, a jak szukasz bodźców, do powiedzmy 120. Potem 70 i 100. Co oznacza, że musisz kompulsywnie dostarczać bodźców, żeby czuć się normalnie, inaczej odczuwasz obniżenie nastroju. Bodźcem może być ogromna ilość rzeczy. Przykłady poniżej, na liście w dalszej części…

Dopaminowy detoks nie jest odpowiedzią na ciężkie uzależnienia od substancji. Jeśli borykasz się z czymś takim, lepiej udaj się do specjalisty, np. tutaj. Jest to raczej ćwiczenie higieny psychicznej we współczesnym, szybkim, świecącym i walczącym o naszą uwagę świecie.

Dopaminowy detoks oferuję w 2 wersjach, umiarkowanej i totalnej.

Dopaminowy detoks-wersja umiarkowana

Zalecenia: raz w tygodniu

Cel: Dopaminowy detoks to zapewnienie sobie solidnej porcji nudzenia się żeby:

  • po pierwsze, chemia w mózgu, troszkę wróciła do normy,
  • po drugie, żeby nuda pchnęła cię do produktywności i pożytecznych zachowań. 😊

Przepis:

  1. Wybierasz jeden dzień w tygodniu np. środę lub sobotę (sobota jest trudniejsza 😊).
  2. Wpisujesz sobie do kalendarza.
  3. Tworzysz listę rzeczy zakazanych i rzeczy dozwolonych.
  4. Umawiasz się ze sobą, że od przebudzenia aż do zaśnięcia, możesz tylko się nudzić lub robić rzeczy z listy dozwolonej.
  5. Na koniec dnia spisujesz listę rzeczy, z którymi miałeś problem. To jest dla ciebie wskazówka, że warto się temu przyjrzeć😊.

LISTA:

Zakazane:

  • Netflix
  • TV
  • Słuchanie muzyki w każdej formie
  • Telefon (jeśli z jakiś powodów musisz być w kontakcie, ustal sobie ścisły harmonogram, np. że sprawdzasz tylko raz na 1h lub 2h, o pełnej godzinie)
  • Facebook
  • Instagram
  • Gry komputerowe (wszystkie wersje, mobilne, PC czy konsole)
  • Newsy telefoniczne
  • YouTube
  • Internetowa pornografia
  • Pudelek czy inne Onety
  • Wszelkie przeglądanie Internetu
  • Masturbacja
  • Zakupy przez Internet
  • Fast food i Słodycze (chipsy batoniki, czekolada itd. Itp.)
  • Wszelkie kombinacje powyższych😊
  • Itp. Czyli wszystkie rzeczy dające dopaminowego kopa i nie dające nic w zamian.
  • Miejsce na twoje typy…

Dozwolone :

  • Ćwiczenia fizyczne
  • Joga
  • Jedzenie normalnych posiłków
  • Medytacja
  • Wszystkie obowiązki w pracy
  • Spacer
  • Nauka języków
  • Czytanie książek bez obrazków
  • Nauka (ale bez Wikipedii i YouTube)
  • Rozpoczęte wcześniej kursy internetowe
  • Sprzątanie
  • Miejsce na twoje pożyteczne rzeczy…
  • Czyli wszystkie rzeczy, które są dla ciebie zdrowe i pożyteczne. (Facebook nie jest dla ciebie tego dnia użyteczny, uwierz mi😊) 

Drogi czytelniku, jeśli przeraża cię myśl o takim dniu, możesz najpierw spróbować wersji skróconej. Np. po pracy. Czyli od zakończenia dnia pracy, do zaśnięcia. Albo 8h w dzień wolny. Np. 8h od przebudzenia.

Dopaminowy detoks-wersja totalna.

Zalecenia: raz na jakiś czas, np. raz w miesiącu.

Cel: Totalny dopaminowy detoks. Twoje zadanie tutaj to naprawdę się ponudzić i wyciszyć. Chrzanić produktywność! Wersja totalna to wyzwanie*. Tutaj również możesz spróbować najpierw 8 godzinnej opcji. Po takim dniu zaczniesz się ślinić na samą myśl o tym, że mógłbyś porozwiązywać krzyżówkę…

Przepis:

Ustalasz dzień w którym dozwolone jest tylko: jedzenie, spacery (ale bez zwiedzania) i medytacja.

Zakazane jest: używanie telefonu, komputera/laptopa, telewizora i radia. A także wszelkiego innego sprzętu w tym, samochodów, motocykli, rowerów, hulajnóg i rolek.

*Ta wersja wymaga troszkę więcej. Najlepiej połączyć ją z wyjazdem w odludne miejsce.

I co wy na to ?

Ktoś podejmuje wyzwanie?

Michał Szadkowski – O mnie

Jeśli Ci się spodobało, będzie mi miło jak skomentujesz lub udostępnisz:)

Polecam też najnowszy wpis na moim blogu.

Share